Są takie momenty kiedy całą mnie zalewa. Rozsadza od środka,
ogłupia i cieszy jak cholera. Co? No duma. Ta największa z możliwych. Bo, że na co dzień
jestem dumna z syna mego jedynego, to już pisałam ostatnio. Teraz będzie o tej
największej z możliwych. Tej, co to trwa ułamek sekundy, uderza we mnie z
całych sił i znika. Ale błogą radość pozostawia po sobie na długo.
Pojawia się zawsze, kiedy Antek mnie zaskakuje. Coraz więcej
jest takich, bo i Mały coraz więcej umie. Pierwszy raz zaskoczył nas na spacerze.
Miał około 2 miesięcy. Leżał jeszcze
płasko, jak naleśnik, nie umiał chwytać. Aż tu nagle trzyma sobie smoka w
rączce. Skubaniec zidentyfikował intruza (nie przepada za smoczkiem), chwycił i
wyciągnął z buzi. Uczuliśmy ten moment salwami radości. Dobrze, że towarzyszący
nam znajomi wczuli się z klimat i świętowali z nami.
Potem był moment kiedy Kruszyn wstał. Jeszcze nie na
wyprostowanych nóżkach, ale klęknął na łóżku przy kaloryferze. Bawili się z
mężem na łóżku. A, że mąż mój śpiochem jest największym jakiego znam (jakie
szczęście, że Antek odziedziczył po nim to zamiłowanie!) to sam nie wiedział,
kiedy zamknęły mu się oczy.
I co zobaczył, gdy je otworzył? Spionizowanego, uśmiechniętego malca przy kaloryferze. Zdążyłam przybiec z drugiego pokoju, żeby na własne oczy podziwiać to cudo. Odtańczyłam taniec radości, a mały patrzył na mnie z uśmiechniętą gębą mega radochą w oczach.
I co zobaczył, gdy je otworzył? Spionizowanego, uśmiechniętego malca przy kaloryferze. Zdążyłam przybiec z drugiego pokoju, żeby na własne oczy podziwiać to cudo. Odtańczyłam taniec radości, a mały patrzył na mnie z uśmiechniętą gębą mega radochą w oczach.
No i w końcu wstał zupełnie.
Leżał w łóżeczku, ja uganiałam się za mopem. Skończyłam myć podłogę i wiadro odłożyłam koło łóżka. Wyszłam na chwilę do kuchni. Antek rzecz jasna nie
byłby sobą, gdyby przepuścił taką okazję. Wracam, a Mały stoi na własnych
nóżkach a w rączce trzyma kij od mopa. Zdębiałam. Dopiero co skończył sześć
miesięcy i jeszcze nie siedział. O stanie go nawet nie podejrzewałam.
Takie momenty rekompensują mi zmęczenie czy trudy pojawiające
się na drodze macierzyństwa. Swoją drogą tak myślę teraz, że niewiele jest w
życiu rzeczy, które potrafią wywoływać w nas tak skrajne emocje niemalże w
jednej chwili. Ja na szczęście należę do tej kategorii mam, że uśmiech, radość,
czasem sam gest Małego potrafi postawić mnie na nogi w chwilach kryzysów. I
niech trwa ten stan rzeczy. Mam nadzieje, że nie tylko u mnie!
p.s. Rodzicielska duma naprawdę nie zna granic!
http://www.condenaststore.com |
To, co piszesz warte jest polecania więc dodajęTwój blog do obserwowanych przez mnie blogów rodziców i pisz, pisz, pisz. Pizdrawiam
OdpowiedzUsuńMonika dzięki!!! Strasznie się cieszę, że podoba Ci się mój blog:) Nawet nie sądziłam, że pisanie go strawi mi tyle radochy. A jeszcze jak ktoś zostawi ślad swojej obecności (nie mówiąc już o takim komentarzu)to już w ogóle. Naprawdę dzięki:)
Usuń