Poczułam dziś bliskość totalną. Na chwilę, chwileczkę wspięłam
się na wyżyny mojego odczuwania i poczułam ją dogłębnie. Zaczęłam się nad tą bliskością zastanawiać.
Jedyną w swoim rodzaju: matki i dziecka. Bezwstydną, fizyczną, naturalną. To
chyba jedyna bliskość, która jest tak niekrępująca. Przyznaję - czasami jej
natężenie mnie wkurza (oj wkurza!). Jednak nie dziś. Dziś czuje euforię, że mogę być
z moim synem tak blisko. Wiem, że tak nie będzie zawsze. Ten mały człowiek już zaznacza swoją
niezależność. Zaraz zacznie się oddalać,
szukać swojej przestrzeni. I dobrze, tak ma być. Ma czuć, że może się
bezpiecznie oddalać.
Jedna myśl nie daje mi tylko spokoju... Jak to możliwe, że mój syn, syneczek, synalek ukochany nie będzie potrzebował zawsze i wszędzie mnie swojej mamy?
Jedna myśl nie daje mi tylko spokoju... Jak to możliwe, że mój syn, syneczek, synalek ukochany nie będzie potrzebował zawsze i wszędzie mnie swojej mamy?
A tak na poważnie. To trochę mnie w środku kłuje, że taka
nieograniczona, nieskrępowana bliskość jest
nam dana tylko na jakiś czas. ALE ZA TO JAKI TO CZAS! –aż wykrzyknę na
koniec, żeby nie kończyć tak pesymistycznie.