Photobucket

wtorek, 31 lipca 2012

Powroty

Tylko dziecko potrafi się tak cieszyć. Całym sobą, od malutkiego paluszka u stopy, po czubek głowy. A jak swoją radością potrafi cieszyć rodziców!!  Zwłaszcza tatę, który wraca po tygodniu nieobecności.

Zawsze zależało mi na tym, żeby tata był dla Antka równie ważny jak mama, żeby nie było tylko: mamusia, mamusia. Zresztą nie tylko mi:) Tak, więc tata ochoczo przebiera pieluchy, kąpie, spaceruje. A bawi się tak, że mama wymięka i zazdrości, że sama tak nie potrafi. Zastanawiałam się czy Mały odczuje nieobecność taty. Po trzech tygodniach weekendowego tacierzyństwa stwierdzam, że odczuwa bardzo. Po czym? Po tej jedynej w swoim rodzaju radości, kiedy tata wraca.

Do tej pory mąż wracał kiedy Antoś już spał. Mały widział go więc kiedy budził się na ranem. Porzucał wtedy matczyną pierś i ochoczo odwracał się w kierunku taty. W ten weekend było inaczej. Mąż wrócił, kiedy Antoś usypiał. Położył się koło nas, Antek standardowo stracił zainteresowanie piersią i sru do taty. Nigdy wcześniej nie widziałam u niego takiej radochy. Ręce prześcigały w machaniu nogi. Albo klepały tatę po twarzy, głowie, ciągnęły na uszy. Albo cały wspinał się na ojca. I śmiał się tym swoim ciągle bezzębnym uśmiechem. Pełnia szczęścia. Dla całej trójki.

Dla takiego przywitania, sama mogłabym* wyjechać na tydzień!

*mogłabym.  Teoretycznie. W praktyce dnia bym nie wytrzymała, chociaż lubię i cenie sobie chwile samotności.

środa, 25 lipca 2012

Deszcz

Miało być o czymś zupełnie innym, no ale… spadł deszcz i wlał we mnie całą swoją melancholię. Lubię deszcz. Dom od razu robi się najprzytulniejszym miejscem na ziemi. Nawet mój ze stertą garów, prania, prasowania. Deszcz złapał mnie na balkonie. Kruszyn śpi, a ja szukając chwili wytchnienia usiadłam na balkonie z kubkiem herbaty i gazetą. Pranie czeka już kilka dobry dni, aż się nad nim pochylę, więc poczeka chyba jeszcze chwilę.
No więc siedzę w fotelu, piję herbatę i czytam. I co czytam? Moje własne uczucia. 

„Na moim biurku stoi ramka za zdjęciem dwojga maluchów wesoło szczerzących zęby do obiektywu. Dziewczynka jest pyzata, chłopczyk asteniczny. Patrzą zza czasu prosto w moje oczy. Goście zwiedzający mieszkanie pytają kim są te dzieci. Zawsze, zanim odpowiem, przez ułamek sekundy czuję ból żałoby. Bo przecież one nie żyją, zniknęły wiele lat temu i już nigdy ich nie zobaczę. Dawno stały się dorosłymi ludźmi, przechodząc w toku dojrzewania przez mnóstwo wcieleń. <To przecież moja Z. i mój J.> -odpowiadam(…)”.

Lubię, gdy ktoś nazywa to, co we mnie siedzi bardzo mocno, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby to definiować.  Patrząc na zdjęcia mojego kilkutygodniowego syna też przez ułamek sekundy czuję smutek. Smutno mi, że go takiego maleńkiego więcej nie dotknę, nie przytulę, nie powącham. Często oglądam Antka zdjęcia i nie mogę wyjść z podziwu, że tak bardzo się zmienił przez zaledwie 7 miesięcy (które wczoraj skończył). Tęsknię za tym malcem ze zdjęć.  A może tęsknię za całą paletą uczuć, których doznawałam zaraz po jego narodzinach? Jest takie zdjęcie, które powoduje, że patrząc na nie po prostu czuję pluszową delikatność Jego kilkudniowej skóry, miękkość główki, całą tą Jego kruchość. 

Z nostalgii wybija mnie stukanie. Wstaje idę, do pokoju, w którym właśnie obudził się mój syn. Wita mnie bezzębnym uśmiechem, chwiejnie stojąc na swoich nóżkach.  Rozpiera mnie duma, że taki sprytny, że radosny, że tak rośnie!


środa, 18 lipca 2012

Odkrycia


   Podobno często jest tak, że kobiety po urodzeniu dziecka dowiadują się wiele nowego o sobie, swojej sile, możliwościach, umiejętnościach. Zwłaszcza  w tych trudnych pierwszych miesiącach, kiedy maluch i mama to struktura wręcz nierozerwalna.  Po mimo tego, że Antek urodził się pół roku temu do niedawna niczego podobnego nie doświadczyłam. Może dlatego, że aktywnie współuczestniczyłam w wychowaniu dzieci mojego rodzeństwa. Wiedziałam więc mniej więcej jak to wygląda. Na szczęście dla mnie okazał się, że wiem raczej więcej niż mniej.  Ale…
    Od dwóch tygodni chwilowo jestem samotną matką.  Mąż wyjechał do pracy do innego miasta. Ten stan potrwa jeszcze kilka tygodni. Wraca tylko na weekendy. Ile ja się przez ten tydzień nauczyłam o sobie! Bałam się tego czasu, bo mąż jest dla mnie dużym odciążeniem, zwłaszcza piątej  nad ranem, kiedy Antoś budzi się z rozkosznym uśmiechem: jestem gotowy do zabawy, a wy? Ja jestem strasznym śpiochem i o piątej rano zdecydowanie potrzebuję jeszcze kilka godzin snu.  Już widziałam siebie wiszącą na telefonie i gderającą, że nie mam siły. Czasami się to zdarza.  Pytam wtedy męża kiedy wróci i jakoś w myślach rozkładam siły do jego powrotu.  Ale kiedy wraca na chwilę odpuszczam wszystko, wciskam reset.  Chwilę potem jadę dalej. Delikatnie mówiąc zachwycona jego wyjazdem nie byłam.
    Tak więc teraz w pojedynkę lawiruję między ogarnianiem „całego tego bałaganu” i chwilkami tylko dla siebie.  Jakoś sobie radzę. Siła wyższa - muszę. Ale zaskoczyłam samą siebie, bo nie narzekam, nie wydzwaniam.  O dziwo było mi trudniej, kiedy mąż był obok. Podświadomie czekałam codziennie na jego powrót, wkurzając się dlaczego jeszcze go nie ma (a nigdy nie wiem, o której wróci, bo ma nienormowany czas pracy). To wkurzenie zabierało mi energię i siły.  Ciągle było gdzieś w tyle głowy, czy raczej w moim ciele obecne. To męczy. Teraz się nie wkurzam. Energię potrzebną do wkurzania pożytkuję znacznie rozważniej. Dzięki temu daję radę. Jak będziemy znów we trójkę, nie wrócę do starych nawyków.
    Moje drugie odkrycie znacznie miej głębokie. Za to kolorowe, wesołe i papierowe. Ale też pouczające, a jakże! Zamówiłam bezpłatną prenumeratę nowego magazynu Wiem! Dwa pierwsze numery już leżą na moim stole. Zapowiada się naprawdę ciekawe pismo. Znak jakości: Zuza Ziomecka, którą bardzo lubię. Żałowałam, że zdążyłam kupić tylko dwa numery Gagi pod jej przewodnictwem. Nowa wersja gazety raczej nie przypadła mi do gustu. Stąd moja radość na wieść o nowym wydawnictwie, którego naczelną jest właśnie Zuza. Poniżej dwa egzemplarze prosto z mojego kuchennego stołu.

                

Uf!! Zdążyłam zanim Antek się obudził!!


poniedziałek, 9 lipca 2012

Wychowanie jest dziełem miłości


Natknęłam się ostatnio na typową portalową wyliczankę-zapchaj dziurę. Rzecz o siedmiu największych grzechach współczesnych mam:


Temat, jak to często w przypadku takich wyliczanek bywa, potraktowany trywialnie.  Do tego jeszcze krytycznie i prześmiewczo. Takie są chyba cele podobnych „artykułów”.  Obśmiewają, krytykują, denerwują, szufladkują... Wywołują dyskusję w komentarzach. W tym przypadku głos zabierają „skrytykowane” mamy, zwolenniczki eko i rodzicielstwa bliskości. Oraz te stojące po drugiej stronie barykady, ceniące bardziej komfort i wygodę. Pierwsze bronią swoich poglądów, drugie jeszcze bardziej niż artykuł wyśmiewają „eko mamy”. Denerwują mnie takie artykuły i sztucznie wywoływane dyskusje. Ale rozumiem, że każdy portal walczy o statystki i kolejne kliknięcia... 

Ale do sedna:) Zobaczyłam siebie w tym tekście, rodzicielstwo bliskości to zdecydowanie to, co ja czuję najbardziej. Po mimo świadomości banalności treści poczułam się dotknięta. Skłoniło mnie to do refleksji i… utwierdziło w słuszności moich życiowych wyborów. Wyszło na to, że w naszym domu nie ma podziału na sposób wychowania i sposób życia. W tym względzie panuje miła harmonia. Wychowujemy tak, jak żyjemy. I najważniejsze czym się kierujemy to intuicja. 

Nie czuję potrzeby polemizowania z innymi na temat tego, jak wychowujemy. Nie czuję też potrzeby krytykowania innych metod wychowawczych.  Fajnie, że są! Skłaniają do refleksji i tak jak w moim przypadku pomagają utwierdzić się w swoich przekonaniach:) Nie bardzo rozumiem po co wdawać się w jałowe dyskusje i  przedstawiać swoje argumenty tym, którzy nie są  nimi w ogóle zainteresowani.  No chyba, że ktoś jest autentycznie ciekawy drugiej strony i otwarty na merytoryczną dyskusję, to bardzo proszę!
Karola

czwartek, 5 lipca 2012


No więc jestem. A właściwie jest mój blog. Od czasu pierwszej myśli o nim, do dnia dzisiejszego, kiedy siedzę i piszę te słowa, upłynęło stanowczo za dużo czasu… Tak pewnie miało być. Grunt, że udało mi się w końcu pokonać wrzeszczące w mojej głowie wątpliwości i zaczęłam. Chociaż pokonać, to może za dużo powiedziane.  Uchyliłam w sobie maleńką szczelinę, która mówi: chcę, mogę i potrafię. I staram się jej ponownie nie zamykać. Choć muszę przyznać, że to dość trudne. Nadszedł chyba czas wyrzucenia wątpliwości najdalej jak się da i skupienia się na tych cichych, ale jakże motywujących podszeptach.

Dzień dobry! Cieszę się, że tu jestem!
Karola