Miało być o czymś zupełnie innym, no ale… spadł deszcz i wlał we mnie całą swoją melancholię. Lubię deszcz. Dom od razu robi się najprzytulniejszym miejscem na ziemi. Nawet
mój ze stertą garów, prania, prasowania. Deszcz złapał mnie na balkonie.
Kruszyn śpi, a ja szukając chwili wytchnienia usiadłam na balkonie z kubkiem
herbaty i gazetą. Pranie czeka już kilka dobry dni, aż się nad nim pochylę, więc
poczeka chyba jeszcze chwilę.
No więc siedzę w fotelu, piję herbatę i czytam. I co czytam?
Moje własne uczucia.
„Na moim biurku stoi ramka za zdjęciem dwojga maluchów
wesoło szczerzących zęby do obiektywu. Dziewczynka jest pyzata, chłopczyk
asteniczny. Patrzą zza czasu prosto w moje oczy. Goście zwiedzający mieszkanie
pytają kim są te dzieci. Zawsze, zanim odpowiem, przez ułamek sekundy czuję ból
żałoby. Bo przecież one nie żyją, zniknęły wiele lat temu i już nigdy ich nie
zobaczę. Dawno stały się dorosłymi ludźmi, przechodząc w toku dojrzewania przez
mnóstwo wcieleń. <To przecież moja Z. i mój J.> -odpowiadam(…)”.
Lubię, gdy ktoś nazywa to, co we mnie siedzi bardzo mocno, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby to definiować. Patrząc na zdjęcia mojego kilkutygodniowego
syna też przez ułamek sekundy czuję smutek. Smutno mi, że go takiego maleńkiego
więcej nie dotknę, nie przytulę, nie powącham. Często oglądam Antka zdjęcia i
nie mogę wyjść z podziwu, że tak bardzo się zmienił przez zaledwie 7 miesięcy
(które wczoraj skończył). Tęsknię za tym malcem ze zdjęć. A może tęsknię za całą paletą uczuć, których
doznawałam zaraz po jego narodzinach? Jest takie zdjęcie, które powoduje, że
patrząc na nie po prostu czuję pluszową delikatność Jego kilkudniowej skóry, miękkość
główki, całą tą Jego kruchość.
Z nostalgii wybija mnie stukanie. Wstaje idę, do pokoju, w
którym właśnie obudził się mój syn. Wita mnie bezzębnym uśmiechem, chwiejnie
stojąc na swoich nóżkach. Rozpiera mnie
duma, że taki sprytny, że radosny, że tak rośnie!
Magia :)
OdpowiedzUsuń